Natalia Boniewicz “Miłość na wariackich papierach”

Opis zamieszczony z tyłu tej książki na tyle mnie zaciekawił, że postanowiłam ją przeczytać. Nie spodziewałam się wcale lektury ciężkiej, opisów przeżyć pacjentów ciężkiego oddziału poważnych zaburzeń psychotycznych czy zachowań rodem z “Lotu nad kukułczym gniazdem”. Czy się rozczarowałam?

Zosia to bardzo roztrzepana osóbka. “Roztrzepana, zawsze lubiłam bujać w obłokach, często się spóźniałam i zawsze zapominałam o czymś ważnym”. Pracuje razem ze swoją przyjaciółką Karoliną, która “była szczupłą, atrakcyjną, zawsze elegancko ubraną brunetką. Znałyśmy się jeszcze z liceum. (…) Ona zawsze miała wszystko dopięte na ostatni guzik, była punktualna i błyskotliwa. Za to nie umiała sobie odpuścić i w kółko wszystkich krytykowała”. Od kiedy Zosia zaczyna napomykać, że ma problemy z koncentracją, Karolina na poważnie sugeruje Zosi wizytę u psychiatry. Kiedy Zosia przesypia jeden dzień, Karolina szybko wybawia ją z kłopotu. Pozornie jak się wkrótce okaże.

Na początku wszystko idzie świetnie. Dziewczyny jadą do SPA na Mazury, skąd wkrótce Zosia zostaje zabrana na oddział poważnych zaburzeń psychotycznych. Początkowo usiłuje wszystkim wytłumaczyć, że to wszystko pomyłka “Po prostu jedna koleżanka zrobiła mi głupi kawał i zabrała do hotelu, gdzie drzwi na korytarz i do sypialni wyglądały identycznie, skutkiem czego wylądowałam goła na korytarzu, a potem u psychiatry. I dlatego tu jestem, a nie dlatego, że jestem trzepnięta”. Oczywiście, wszyscy przyjmują to potakując głowami ze zrozumieniem – przecież każdy chory uważa, że jest najzupełniej normalny. Zosia widząc, że jej tłumaczenia nie dają najmniejszego efektu, przyjmuje inną taktykę – postanawia po prostu wtopić się w otoczenie, żeby nie dawać najmniejszego pretekstu do żadnej interwencji lekarskiej, a wręcz odwrotnie – pokazać, że jednak miała rację. powoli nawiązuje więzi z różnymi pacjentami swojego oddziału, planując jednocześnie zemstę na Karolinie. Przecież to ona jest przyczyną tego wszystkiego!

Niespodziewanie zyskuje sojusznika w Marcinie – swoim koledze z pracy, a jednocześnie obiekcie swoich westchnień. To dzięki niemu Zosia wychodzi wkrótce ze szpitala. “Pani Zofio … Badania przeprowadzone tamtego feralnego dnia były najprawdopodobniej błędne. Mieliśmy awarię systemu, jakiś wyjątkowo wredny wirus”.

Teraz powinien nastąpić czas, kiedy Marcin powie Zosi, że jest “tą jedyną” i proszę Państwa “kurtyna” z napisem “Happy End”. A jednak nie. Autorka pokusiła się o dalszy opis życia Zosi, po pobycie w szpitalu psychiatrycznym, na ciężkim oddziale poważnych zaburzeń psychotycznych. Czy ten pobyt odciśnie jakieś piętno nie tylko życiu Zosi? Co dalej z Marcinem i Zosią? Jak potoczyła się relacja z Karoliną, którą Zosia obwiniała o wszystko? Czy Zosia znajdzie pracę?

Można było rozwiązać to w różny sposób. Spodobało mi się, że nie było tu ani tylko wielkiego dramatu i potrzeby leczenia tym razem prawdziwego po traumie, jaka niewątpliwie Zosi towarzyszyła po takim pobycie – ani zbyt lekko potraktowanego tematu. Nie, autorka opisała to z lekkością pióra, nie uciekając od trudniejszych chwil, ale za każdym razem dając nadzieję, że zawsze może być dobrze, choć niekoniecznie tak jak tego się pragnie czy się to sobie wyobraża. Nie będę tu streszczać całej książki, bo to nie jest moja rola. Ale naprawdę warto ją przeczytać.

Na koniec zostawiłam parę myśli, które do mnie przemówiły.

“Klapki ślepego zakochania opadły z moich oczu. Co wcale nie oznaczało, że już mi się nie podobał albo , że nie chciałam mieć z nim dzieci. I wnuków! Po prostu zamiast widzieć w nim księcia na białym koniu, który miał obowiązek ratować mnie przed potworami i ze wszystkich życiowych tarapatów, zobaczyłam w nim prawdziwego człowieka, który od czasu do czasu także się myli. Nadal jednak dobrego i prawego człowieka, a przy tym atrakcyjnego mężczyznę, którego pragnęłam (…). Wiedziałam już, że potrafię bez niego przetrwać, ale dlaczego miałabym pozbawiać się pełni szczęścia, które samo pukało do moich drzwi?

“Moje życie wreszcie zyskało pełnię. Znowu czuła się jak szczęśliwa narzeczona, lecz tym razem nie uzależniałam tego szczęścia od drugiej połówki, tym bardziej, że sama czułam się całością. Wiedziałam, że cokolwiek by się nie stało, jakoś będzie, a ja w parze czy bez pary poradzę sobie”.

Be First to Comment

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.