Dawno nie miałam w ręku tak niezwykłej książki. To co zwraca na początku uwagę to wielkość i ciężar książki. Sztywne okładki kryją w sobie prawie 450 stron grubszego niż zwykle papieru. Do tego format zbliżony do A4 powoduje, że całość jest nie jest wcale lekka. Już samo to powoduje, że “Legendy Fioletowego Paula” nie da się zabrać ze sobą do torby i poczytać w drodze do pracy czy czekając na autobus. jej słuszny ciężar wymaga spokojnego, zacisznego miejsca i chwili spokoju. Ale czy tak naprawdę to jest głównym powodem do tego, by w skupieniu i spokoju oddać się lekturze i wraz z Klarą wędrować poprzez wykreowane światy i żeglować Fioletowym Paulem?
Bo piękna malarska okładka kryje w sobie potężny ładunek. Nie da się go przyswoić na szybko, przez dwa lub trzy dni. Właściwie należałoby tę książkę smakować powoli, delektować się niczym smakowitą potrawą, za każdym razem odkrywając coś nowego. Nieodparcie przychodzą mi na myśl Narnia, Mały Książę, Tolkien i Piraci z Karaibów. Co chwilę zaskakuje nas jakaś myśl, jakieś doświadczenie. Pozornie wygląda to na chaos, ale jak się dobrze temu przyjrzeć, to spokojnie można się w tym odnaleźć.
Można by powiedzieć, że jest to opowieść o Klarze, która wzięła się znikąd, wędrowała, szukając ognisk. Przysiadała się do do niektórych, słuchała ludzi, a potem szła dalej. Któregoś dnia spotkała chłopca imieniem Rainer i on powiedział jej, że idzie do portu. odszedł, a Klara chcąc znaleźć ten port szła dalej aż doszła do wioski, w której znalazła Radusia. Został jej przyjacielem, ale któregoś dnia jej serce poruszyła morska piosenka śpiewana przy ognisku i wtedy wiedziała, że musi odnaleźć Rainera i chce z nim pływać. Znalazła go, a on przyjął ją na swój statek, na “Fioletowego Paula”. I pływali i mieli różne przygody.
Tak można by powiedzieć. Bo to prawda. Ale to bardzo powierzchowna warstwa. Pod nią kotłują się i bulgocą wręcz przeróżne emocje, doświadczenia, uczucia, które w ciągu całego rejsu “Fioletowego Paula” dochodzą do głosu. Ten rejs zmienia nie tylko Klarę. Ten rej zmieni każdego, kto płynie wraz z nią. Czyli każdego kto czyta “Legendę Fioletowego Paula”. Bo tej książki nie da się przeczytać. Można ją czytać – i za każdym razem odnajdzie się coś nowego, coś innego, na tą samą rzecz spojrzy się inaczej.
A wszystko to podane jest w przepięknie dopracowanej graficznie formie. Każdy rozdział zaczyna się inicjałami, które Autorka sama narysowała. Jej dziełem są również obrazy zamieszczone w książce, jak i przepiękna okładka.
Autorka potrafi fantastycznie malować słowem. Tak, malować. Czytając jej opisy dosłownie widziałam to, o czym pisała. “Tym razem wyjątkowo szybko zieloność roślin przeszła w niebieskość i pojawiły się błękitne ważki. (…) Później niebieskość przeszła w fiolet. Fiolet w róż. Róż w czerwień. Czerwień w pomarańcz. (…) Aż w końcu pomarańcz przeszedł w brąz, a brąz w czerń, w której rzeczy zaczęły się ze sobą zlewać. I nastał półmrok”.
A na koniec zostawiłam sobie parę myśli.
“I stanęła przed nią miłość, rozkraczyła się na samym środku, całkowicie widoczna, ale bez ostrzeżeń. A Klara ominęła ją. Odeszła szukać dalej”. “
– Narzekałam na beznadzieję wydarzeń. A on powiedział, że kiedy jest beznadziejnie, nigdy nic nie robi, tylko prosi Pana Boga o cud. (…) Wytłumaczyłam mu, że ja też proszę, tylko nie wiem, czy Pan Bóg chce dla mnie czynić cuda. A on podsumował to, mówiąc: To tu się różnimy”. (…) – Ale na czym polega … wiara w to … że Pan Bóg pomoże właśnie Tobie …? Przecież … wielu ludzi ma problemy takie jak Twoje … A jednak … On … nie wszystkim pomaga … – Ta wiara polega na tym, że nie zadajesz tego pytania. Wtedy tego nie rozumiałam, ale teraz już wiem”.
http://www.rudymspojrzeniem.pl/2020/12/wyzwanie-czytelnicze-wypozyczone-2021.html
Be First to Comment