Już dawna książka nie wywołała u mnie takiego natłoku pytań. Pojawiały się jedno po drugim i trudno mi przytoczyć wszystkie, bez zdradzania treści. Ograniczę się zatem tylko do tych, które nie odbiegają od informacji zamieszczonej na tylnej okładce.
Jak to jest stracić pamięć? Nie pamiętać zupełnie nic? Nie wiedzieć kim się jest? Nie mieć wspomnień? Obudzić się któregoś dnia w całkowicie obcym miejscu?
Czy na miejscu Malwiny zdecydowałabym się pomóc zupełnie obcej mi osobie, jaką była Lena? Co w ogóle zrobiłabym, gdybym nagle, któregoś dnia, znalazła w swoim ogrodzie zupełnie obcą osobę, oszołomioną i zdającą się nic nie pamiętać? Czy zainteresowałabym się co się z nią dzieje?
Czy Marcin ma prawo zadecydować za kogoś? Czy w imię szczęścia można podjąć decyzję skazującą dwie osoby na nieszczęście? Czy naprawdę trzeba być nieufnym w stosunku do każdego?
Pytania mnożyły się bez końca … A ja czytałam historię Leny i Marcina i towarzyszących im osób i zastanawiałam się, jak ja bym postąpiła …
Lena rozstaje się z chłopakiem, który miał być tym jedynym, na całe życie. Właściwie można by powiedzieć, że to Patryk ją zostawia, po “pożegnalnym”, jak on to nazwał, “seksie”. Chcąc zapomnieć o chłopaku, Lena wyjeżdża do Gdańska, sprzątać dyskotekę i sprzedawać napoje. Dodatkowo właściciel firmy, u którego miała pracować, oferował kwaterę. Któregoś dnia poznaje Huberta, syna swojego pracodawcy, Roberta Druckiego. Hubert wydaje się miły i nienachalny, pomaga Lenie przy ustawieniu krzeseł. W efekcie zamiast na umówionej kolacji znajdują się nad morzem, gdzie Lena (ku swojemu zdumieniu) na prośbę Huberta gra na skrzypcach. Wzięła je ze sobą, bo gra na skrzypcach to jej wielka miłość i coś, czym nie do końca chętnie dzieli się z każdym. “Chciała, by muzyka, którą grała, należała tylko do niej i do osób mających w jej życiu największe znaczenie”.
“Malwina mimo wieku miała w sobie dużo naturalnej radości i iskrę popychającą ją do działania. Nie była zgorzkniałą starą kobietą, która często pozwalałaby sobie na to, żeby przytłaczające zmęczenie życie brało górę”. Babcia Marcina jest pełną werwy staruszką, która uwielbia swój ogród – a zwłaszcza chodzenie wokół lwich paszczy – może się poszczycić parę odmian kolorystycznych – i tygrysówki pawiej, bardzo kapryśnej rośliny. Towarzystwa dotrzymują jej dwa psy – Tobi i Twister. Mieszka w domu, który naprawdę kocha. “Ten dom miał w sobie coś, co sprawiało, że złe sprawy można było upchnąć na zakurzonym strychu lub w obrośniętej pajęczyną piwnicy. Dobre rzeczy były z kolei zamknięte w starych, zabytkowych meblach i wabiących zapachem kwiatach, które Malwina z początku uprawiała na pamiątkę po przedwcześnie zmarłym mężu Wojciechu, z zawodu ogrodniku”.
Marcin odwiedza babcię dosyć często, ale to nie zastępuje obecności kogoś na stałe. Ojciec Marcina, szanowany pan prokurator, często nadużywał alkoholu. Bił wtedy żonę. Kiedy pobił czteroletniego Marcina, miarka się przebrała. Po szybkim rozwodzie przeniósł się na drugi koniec Polski. Justyna, matka Marcina, po wyjściu za mąż za poznanego we Francji Vincenta, zamieszkała wraz z mężem w Paryżu. Vincent okazał się dobrym towarzyszem życia dla Justyny i świetnym wzorcem dla Marcina. Pomógł mu wtedy, kiedy cała rodzina zmagała się z diagnozą jaką chłopiec otrzymał będąc nastolatkiem – choroba Olliera, a potem kiedy był na rehabilitacji po zabiegu wydłużenia kości aparatem Ilizarowa. Choroba jest nieuleczalna i postępująca. Marcin nigdy nie związał się z żadną kobietą na dłużej, uważając, że nie ma prawa nikogo obarczać opieką nad nim w przyszłości.
Kiedy w swoim ogródku Malwina znajduje zdezorientowaną i do tego ranną dziewczynę, postanawia jej pomóc i po wypisaniu ze szpitala wziąć ją do siebie. Spotyka się to z ostrym sprzeciwem Marcina, bojącym się o bezpieczeństwo ukochanej babci. Malwina jednak stawia na swoim, co skutkuje tym, że w jej domu zamieszkują Lena i Marcin, który wprowadza się na kilka dni, nie chcąc by babcia spędzała sama noce w towarzystwie obcej osoby. Pozostanie dopóki ona (czyli Lena) tu będzie, albo sam nie uzna, że nie stanowi żadnego zagrożenia.
Spotkanie Leny okazuje się dla Marcina całkowitym trzęsieniem ziemi. Nic nie jest takie, jakie sobie wyobrażał czy przewidywał. Bo Lena wymyka się jego schematom, co sprawia, że zaczyna go najpierw intrygować, potem zaciekawiać, a potem … No właśnie, to potem wcale nie jest “i żyli długo i szczęśliwie”. Bo Marcin jest nieuleczalnie chory. Traumy z dzieciństwa, jakim było niewątpliwie porzucenie przez ojca, a potem izolacja od rówieśników poprzez długą i ciężką rehabilitację po zabiegach odcisnęły na jego życiu mocne ślady i teraz trzeba dużo czasu, cierpliwości i mądrego podejścia by te rany się zabliźniły i uleczyły.
Pytania, pytania, pytania … Czy wolno odciąć się i odsunąć ukochaną osobę, chcąc oszczędzić jej cierpienia? Czy to rzeczywiście jest ulga? Czy aby nie przysporzy to wręcz dużo więcej cierpień? To dotyczyło paru osób w tej książce.
Bardzo podoba mi się to, że mimo, iż to Lena i Marcin zdają się postaciami pierwszoplanowymi, autorka nie traktuje innych marginesowo. Justyna (mimo, że nie spotykamy jej w tej książce), Vincent, rodzice Leny, a przede wszystkim babcia Malwina, a nawet Tobi i Twister – wszyscy mają swoją historię. Anna Ziobro pokazuje swoje postacie z czułością i bez oceniania, ale także bez lukrowania i patrzenia przez różowe okulary. Po prostu prawdziwie.
To moje pierwsze spotkanie z twórczością tej autorki, ale już wiem, że na pewno nie ostatnie.
A na koniec zostawiam jedną z myśli: “Życie czasem układało się nieprzewidywalnie. Zaskakiwało troskami w nieodpowiednim momencie, ale też przynosiło dobre rzeczy, gdy już nikt się ich nie spodziewał”.
Książkę przeczytałam dzięki BT, zorganizowanemu przez Sylwię instagram.com/ksiazka_do_towarzystwa/
Be First to Comment