“Siedzę pod kocem w listki, obok na posłaniu pochrapują pies i kot, spleceni jak precel, a deszcz bije o szyby. Jesień powoli dobiega końca – druga od śmierci mamy, pierwsza od poznania Juliana, który od początku wydawał mi się nie na miejscu, niepasujący do tego surowego świata Śląska. Aż trudno uwierzyć, że tyle się wydarzyło, tyle zmieniło. Dom przy ulicy Maków zapełnił się życiem, choć miał zostać sprzedany, jedno życie zostało uratowane, inne stracone – taka kolej rzeczy. Opowiem wam co się wydarzyło i co ma z tym wspólnego naszyjnik z jarzębiny …”
Nie mogłam się oprzeć by nie zacytować wstępu do opowiedzianej przez Patrycję Żurek historii. Przede wszystkim Bereniki i Juliana, bo to ich spotkanie i zderzenie dwóch przeciwległych światów, w których każde z nich żyje, jest punktem wyjścia do namalowania słowem obrazów. Bo autorka tak pięknie operuje słowem! Nie musiałam sobie nic wyobrażać, bo kiedy czytałam, przed oczami od razu pojawiła mi się kobieta na chabrowym rowerze, której włosy w kolorze miedzi falowały na wietrze, podobnie jak apaszka z motywem irysów (którą Berenika i Julian spotkali w parku w Płocku) czy przepięknie opisany zbliżający się wieczór i wszystkie jego odcienie “Niebo jeszcze nie pociemniało, ale nie dostrzegałam już słońca, które chowało się między budynkami i drzewami. Niebo pokrywały delikatne niczym woalka chmury, nieco ciemniejsze na zachodzie, błyskały pierwsze gwiazdy. Wiatr rozwiewał kupki zgrabionych przeze mnie liści”. Już to wystarczy by się zapatrzyć. prawda?
Wracam do Bereniki i Juliana. Berenika to zielarka, zresztą bardzo dobra. Robi pyszne nalewki, przetwory. Jest położną i pielęgniarką. Żyje w symbiozie z naturą. Ma dwie przyjaciółki – Dagmarę i Danielę. Julian z kolei to twardo stąpający po ziemi patomorfolog, dla którego praca jest pasją. Ma matkę, której nadopiekuńczość coraz bardziej mu doskwiera i dusi. Pojawia się w domu Bereniki, by odebrać od niej leczniczą nalewkę dla swojej mamy. Zielarka wbrew wszystkiemu zaintrygowała Juliana. Ścieżki tych dwojga zaczynają się coraz częściej krzyżować, aż w końcu Berenika zaprasza Juliana do domu. Powoli stają się sobie coraz bliżsi, poznają swoje historie. Dzięki Julianowi Berenika ma siłę by zmierzyć się z historią swojej rodziny i poznać prawdę nie tylko o swoich rodzicach. Odkrywają zapiski Marioli Rudzkiej, znanej neurochirurg, matki Bereniki. Prawda okazuje się porażająca … Ale ona dotyczy nie tylko rodziny zielarki. Również Julian pozna wreszcie sekrety rodzinne. Czy Berenice uda się porozumieć z Darią Bujakowską?
Ta opowieść to nie tylko historia trudnego uczucia między Bereniką i Julianem i dziejów ich rodzin, które w dziwny sposób splótł przewrotny los. To także historia matki Juliana, przyjaciółki Bereniki – Danieli, odchodzącej starowinki Magdaleny, którą opiekuje się Berenika czy wreszcie Henryka, byłego partnera Bereniki i jego matki, którą porzucił. To pięknie i czułością opisana cała gama emocji i uczuć, które są naturalne i zdarzają się wszędzie. Historie i sytuacje, które przedstawiła Patrycja Żurek nie są fantazjami, ale zdarzają się na planecie ziemi, wśród ludzi. Autorka nie ocenia żadnego z bohaterów, a tylko stoi z boku i przekazuje co się dzieje czy zadziało. Podoba mi się ten sposób narracji, kiedy to ja sama, jako czytelniczka, mogę zdecydować o swoich uczuciach co do bohaterów.
“W sadzie mgła rozpanoszyła się pomiędzy drzewami, ukryła Mysłowice w chmurce mlecznego oparu. Dzień wstawał jasny, chociaż jeszcze niewidoczny i chłodny. Usłyszałam przekomarzania gawronów, które zajęły swoje stałe miejsce na klonie”. I znowu tak malarsko, że można się rozmarzyć … Te przekomarzania gawronów – to przecież takie normalne, a czy na co dzień, w pośpiechu zauważalne? Podoba mi się to zatrzymanie i zauważenie drobiazgu – ale przecież z drobiazgów składa się nasze życie.
I jeszcze jedno muszę przyznać. Podczas czytania co jakiś czas robiłam się porządnie głodna. Ale nie tak zwyczajnie. Bo kiedy czytałam Zrobiłam konfitury z żurawiny, marmoladę z borówek i dereniowy dżem. Kupiłam kilka kilogramów gruszek, by zamarynować je na ostro, tak jak lubiłam. Zakisiłam buraki, rzodkiewkę, cebulę. Z malin przygotowałam pyszny syrop (…), a z jeżyn zrobiłam sok. Uwarzyłam także wytrawną konfiturę z jarzębiny, doskonałą do mięs. Wysuszyłam chyba tonę śliwek i przyrządziłam mus z jabłek, a także ketchup jabłkowy, nowość w mojej kuchni. Ugotowałam kompot z pigwy. W piwnicy dojrzewało już wino z czarnego bzu, śliwkowe, z gruszek i rodzynek oraz jarzębiny to po prostu żołądek skręcał mi się w supełek, na podniebieniu czułam niemal te wszystkie smaki, a nosem aromaty. Może w kolejnym wydaniu pojawi się dodatek pt. “Przepiśnik Bereniki”? I tak sobie myślę – może jednak polubię jesień? Tak ciut ciut?
Cieszę się, że mogłam przeczytać tę opowieść, w której teraźniejszość przeplata się z historią. Opowieść, która pokazuje, jak to, co zrobili nasi przodkowie, ma jednak wpływ na nasze życie – choć my nawet o tym nie wiemy i sądzimy, że jest inaczej. A jednak – wybory dokonane niegdyś przez kogoś z bliskiej nam rodziny, z któregoś pokolenia wstecz, sprawiają, że nasze życie potoczy się tak a nie inaczej. I choć wydawać by się mogło, że autorka snuje opowieść zupełnie chwilami fantastyczną, to jednak warto prześledzić historię własnej rodziny, zobaczyć jakie decyzje podjęli kiedyś nasi pradziadkowie czy dziadkowie – i zastanowić się, czy i jaki miało to wpływ na naszą własną, osobistą historię.
A na koniec zostawiam jeden z cytatów, który zabieram ze sobą dalej “Nigdy nie możemy przewidzieć, co przyniesie życie, powinniśmy więc czerpać garściami z tego, do czego mamy dostęp w danym momencie”.
Dziękuję https://czytamdlaprzyjemnosci.pl/za zorganizowanie BT z “Naszyjnikiem z jarzębiny”.
Be First to Comment