Czekałam na tę książką z niecierpliwością. A potem spędziłam z nią cały dzień, zostawiając wszystko inne. Wieczorem popłakałam się.
Rozłożyła mnie całkowicie. Wzbudziła we mnie milion emocji, które znalazły ujście właśnie poprzez płacz. Spowodowała, że spojrzałam wstecz na swoje życie i przyglądnęłam się sobie jako mamie. Zupełnie nieoczekiwanie. Bo przecież nie tego się należy spodziewać po świątecznej książce, prawda? Powinno być miło, no, może na początku nieco smutno, ale potem wszystko biegnie do szczęśliwego końca i wszyscy są zadowoleni. Tylko, że to byłaby bajka, a życie wcale bajką nie jest, tym bardziej zważywszy na czasy, w których przyszło nam żyć.
Kiedy czytałam książkę, uderzyło mnie jak bardzo Lucyna Jankowska, nestorka rodziny, ciągle usiłowała kontrolować każdą sytuację, zaplanować scenariusz wszystkiego co się wydarzy. “Obsesyjna skrupulatność dawała złudne poczucie kontroli. Nie tolerowała niedoskonałości. Wszystko musiało być jak należy. Żadne pasmo włosów nie mogło wymknąć się ze splotu, a na ubraniu nie było miejsca nawet na najmniejsze zagniecenie”. “Nie znosiła, gdy cokolwiek wymykało jej się spod kontroli”.
Rodzina była dla Lucyny wszystkim. “Wierzyła, że rodzina to siła. Jeśli będzie trwała, żadne nieszczęście jej nie ruszy”. Urodziła cztery córki, które w pewnym momencie zaczęły się między sobą kłócić, rywalizować, przestały się też lubić. W miarę upływu czasu zaczęło się to pogłębiać i teraz już nie potrafiły ze sobą normalnie rozmawiać. Lucyna nie wiedziała dlaczego. Tak samo jak nie wiedziała kiedy to się zaczęło jej wnuczka Amelia, którą Lucyna wychowywała, kiedy po stracie pracy rodzice Amelii nie mogąc przez dłuższy czas znaleźć nowej, wyjechali za granicę i tam już zostali.
Kiedy po śmierci męża Lucyna odkryła jego szokującą dla siebie tajemnicę, zdecydowała się ją ujawnić. Wiedziała jednak, że może to skłócić rodzinę. Postanowiła więc “się postarać, by byli dla siebie wsparciem”. “Zależało jej tylko na jednym – posklejać to, co popękało. Wzmocnić rodzinę, nie dopuścić do jej rozpadu”. Zaprosiła wszystkich do domku z bali w lesie nad Jeziorem Czarnym na czas od paru dni przed Wigilią do Sylwestra. Przewidująco zorganizowała transport i uprzedziła, że przyjedzie nieco później, bo ma do pozałatwiania parę spraw. Nie uprzedziła rodziny o jednym. Na miejscu nie było zasięgu, a więc wykonanie telefonu czy skorzystanie z telefonu było niemożliwe. Brakowało telewizora i radia. “Byli skazani na siebie i swoją pomysłowość, jak wypełnić dni do Bożego Narodzenia. Piękna okolica powinna ich skłonić do spacerów, gry planszowe, które kupiła, być może ich zajmą. Liczyła, że sobie przypomną albo odkryją, jak to jest być odciętym od sieci. Najpierw niech się córki same dogadają”.
Początkowo dochodzi do spięć. Długa droga i wzajemne animozje czy pielęgnowana przez lata wzajemna niechęć wybuchają raz za razem. Ale ograniczenie miejsca i obecność wielu osób, w tym dzieci, rozładowały emocje. Część osób, w tym Amelia z Dawidem, swoim kuzynem, wybrali się na spacer. Reszta powoli zabrała się za czytanie czy nawet granie. Nagłe zniknięcie małej Marysi wzbudza kolejne emocje, ale i jednoczy rodzinę. Nie będę tu zdradzać jak potoczyła się dalej świąteczna historia, by nie pozbawiać emocji tych, przed którymi jeszcze przeczytanie tej książki.
Dla mnie bardzo ważne jest to co wydarzyło się w czasie świątecznego pobytu nad Jeziorem Czarnym. Doszło do szczerej rozmowy Lucyny z córkami. Myślę, że była to pierwsza szczera rozmowa w ich życiu. Dlaczego? Kiedy w końcu na jaw wyszedł wstydliwy sekret Stanisława Janickiego (zresztą zupełnie nie tak, jak to zaplanowała sobie Lucyna), coś we wszystkich popękało. “-Wiem, że się starałaś i dbałaś, ale o to, byśmy wyglądali na idealną rodzinę, a nie żebyśmy byli szczęśliwi. – O czym ty mówisz? Kinga! – O tych wszystkich drobiazgach, które się nazbierały przez lata. Mamo, byłaś bardzo surowa. Nie miałyśmy koleżanek i kolegów, po szkole musiałyśmy wracać prosto do domu, bo uważałaś, że współczesne dzieciaki są zepsute. Nie pozwalałaś nam mieć żadnego zwierzaka. (…) Dzieciństwo upływało nam na nauce i bezowocnych próbach sprostania twoim wymaganiom. Nie zasługiwaliśmy na twoje pochwały. Dlaczego mamo? Czy nigdy nie byłaś z nas dumna? Każdy przejaw beztroskiej radości natychmiast tłumiłaś. – Ależ Kingo, zależało mi wyłącznie na tym, żebyście wyrosły na porządnych ludzi. – I jak to się skończyło? Proszę powiedz mi, czy teraz jesteś zadowolona z efektu? Czy nie widzisz jak bardzo jesteśmy poranione? (…) – Kochanie nie rozumiem. Tak bardzo wam było źle w domu? Nikt was nie bił, niczego wam nie brakowało, starałam się. – Mamo to nie wszystko. Potrzeba jeszcze uczucia, poczucia bezpieczeństwa i akceptacji. (…) Ty byłaś jak dowódca na froncie, a my byliśmy twoimi żołnierzami, wykonywaliśmy rozkazy i broniliśmy naszego domu przed wrogiem, czyli przed zepsuciem. Tak to wyglądało”. Przytoczyłam ten długi cytat, bo jest on niejako wykładnią tego jak Lucyna wychowywała swoje córki. Broniła je przed zepsuciem. Ale zabrakło w tym domu podstawowej rzeczy – miłości. Może to też jest świadectwo naszych czasów- dzieci mają wszystko prócz zainteresowania rodziców, prócz uczucia, prócz miłości. I dlatego nie potrafią się ucieszyć z niczego. Trzymają nos w telefonie, komputerze czy tablecie, nie widząc nikogo ani niczego wokół siebie.
Lucyna początkowo załamała się. Kochała swoją rodzinę najbardziej na świecie. Starała się i do tej pory żyła w przekonaniu, że robi dobrze. Poczuła, że zawiodła nie tylko jako żona, ale też i jako matka. Wstrząsnęło nią to tak bardzo, w końcu wylały się z niej wszystkie emocje i uczucia, które nagromadziły się przez tyle lat. Wypłakała chyba cały smutek, żal, zaskoczenie i ból. Przy okazji pojechała z panem Radosławem na grób jego żony. O panu Radosławie za chwilę. Wrócę jeszcze do pani Lucyny. Podziwiam ją za odwagę. Bo kiedy w końcu wszystko poukładała doszła do wniosku, że “swoich błędów z przeszłości nie naprawi, może się tylko pogodzić z tym, co już się wydarzyło”. Dlatego umiała przyznać się do błędów i przeprosić swoje córki. “O wielu rzeczach nie wiedziałam, ale to mnie nie usprawiedliwia. Kochane, chciałam was przeprosić. (…). To, jak siebie postrzegałam, jest rozbieżne z tym, jak wy na mnie patrzycie. Wszystko, co robiłam, podejmowałam z myślą o was, o waszym dobru. Mówicie, że byłam chłodna, zdystansowana, wymagająca, ale tak mnie wychowano. Nie znałam innego modelu odnoszenia się do dzieci, nie miałam pojęcia, że można inaczej. Uważałam, że postępuję słusznie, bo miałyście co jeść, gdzie mieszkać, żyłyście w komforcie, o którym ja w waszym wieku mogłam tylko marzyć. Dziś jestem mądrzejsza, wiem, że to za mało. Mogę was jedynie zapewnić, że każdą z was kocham nad życie. Byłyście upragnione, wyczekane i choć nigdy tego nie powiedziałem, jesteście idealne. (…) Macie rację, wasze dzieciństwo nie powinno tak wyglądać. Brakowało w nim spontaniczności i zwykłej beztroskiej radości”. Myślę, że nie każdy miałby taką odwagę, żeby się przyznać do błędów i powiedzieć to tak bardzo trudne słowo “przepraszam”.
Wracam do Radosława Wieczorka. Najczęściej mieszka po drugiej stronie Jeziora Czarnego, w chacie, która z zewnątrz wygląda jak nie przymierzając rozpadająca się rudera. Jest wdowcem. Rak zbyt szybko zabrał mu ukochaną żonę, którą bardzo często odwiedza na cmentarzu. Po jej śmierci “wciąż pielęgnował w sobie obraz Miłki i tak rozumiał wierność. Nie tylko “póki śmierć nas nie rozłączy” ale już na zawsze”. Niemal pogrzebał się za życia. Stał się odludkiem, znajomi odsunęli się od niego po wielu próbach wyrwania go z tego stanu. Dobromiła, nazywana przez niego Miłką, była doktorantką filologii polskiej. Pozostawiła po sobie mnóstwo książek, na których uwielbia spać jego dziwny pies Baron. Sam wybiera sobie wybrane tomy, zdejmuje z półek, zostawia na podłodze i układa się na nich cały szczęśliwy. Ma podcięte struny głosowe, żeby nie szczekał. Miał być uśpiony, ale zaadoptował go Radek i tak stali się nieodłączni. Baron odegra dużo ważnych ról w tej świątecznej historii.
Spotkanie Radosława Wieczorka i Barona z Lucyną Jankowską jest zbawienne dla obojga. Zaczyna rodzić się między nimi przyjaźń, choć jeszcze o tym nie wiedzą. Oboje poranieni, nie osądzają siebie nawzajem. Radosław budzi się z uśpienia, postanawia wyrwać się z żalu, nadrobić stracony czas. “Miłka zdecydowanie nie byłaby zadowolona z jego wyborów. Potraktował jej śmierć jako pretekst by nie podejmować żadnych działań, wypisać się z życia, nie brać odpowiedzialności za nic. Nigdy by tego nie chciała”. Natomiast Lucyna po dramatycznej rozmowie z córkami trafia do chaty Radosława w całkowitej rozsypce. Mężczyzna zareagował tak, jak tego Lucyna potrzebowała. “Nauczony doświadczeniem teraz działał instynktownie, starał się być delikatny i traktować ją tak, jak on sam chciałby być traktowany. Stał z boku, dyskretnie, gotowy podać rękę, gdyby jej potrzebowała”. Terapeutyczną rolę odegrał Baron – przy psie wszystko nabrało właściwej perspektywy. Lucyna nie rozwiązała żadnego swojego problemu, ale one przestały być na pierwszym miejscu. Bałagan został poukładany.
To nie jest smutna opowieść, ale nostalgiczna, pełna mądrości historia, mówiąca o tym, że cuda zawsze się zdarzą, jeśli tylko chcemy się porozumieć. Każdy przecież może mieć swoją wizję i pomysły na życie, ale warto o nich rozmawiać, bo może okazać się, że niedopowiedzenia rodzą niechęć a ta prowadzi do bardzo złych emocji.
Na koniec cytat, który dla mnie niesie nadzieję. “Postanowienia noworoczne najlepiej wprowadzać w życie od razu. Nie mogła się doczekać wyprawy do rodziców. Nadchodzące dwanaście miesięcy zapowiadało się ekscytująco i obiecująco. Nie zamierzała ich zmarnotrawić, lecz potraktować jak najpiękniejszy prezent”.
Be First to Comment